czwartek, 26 listopada 2015

Fallouta 4 prawie recenzja.


Bethesda. Bethesda nigdy się nie zmienia. Morrowind był swego rodzaju rewolucją, chociażby ze względu na gargantuiczną liczbę modów. Skyrim zdobywał jedną nagrodę Gry Roku za drugą. Nawet Falloutowi 3 nie można odmówić swego rodzaju innowacyjności.

Ale Bethesda nigdy się nie zmienia.

I blame New Vegas. Sugerując się tym jakże udanym tytułem i całkowicie ignorując to, że za grę odpowiadało studio Obsidian, uwierzyłem w czwartego Fallouta. Pomimo mojej niezłomnej niechęci do Bethesdy, dałem mu szansę.

Tutorial jest zrobiony w formie interaktywnego prologu, przedstawiającego - novum dla serii - czasy tuż przed apokalipsą. Konkretniej, jakieś kilka minut wcześniej. Przyznam, że udało się odtworzyć specyficzny klimat tego, jak wyobrażano sobie przyszłość w latach 50tych (vide "Jetsonowie"). Sama Krypta 111 również wygląda nieźle - jest co prawda zupełnie inna niż Krypty 13 i 15, znane z pierwszych Falloutów, ale gra zbywa to krótko twierdzeniem, że "Krypta 111 jest nowocześniejsza".
Nasz "hiro" zostaje zahibernowany wraz z rodzinką na czas nieokreślony. Karierę mrożonki przerywa wjazd bliżej nieokreślonego typka, który porywa mu syna i zabija żonę (easy, wciąż mówię o pierwszych pięciu minutach gry).
Akcja gry toczy się w tym samym czasie, co pierwszy Fallout, jednak w zupełnie innej części Juesej - Bostonie, w grze określanym jako Commonwealth (Rzeczpospolita? :D). Niestety, obszar gry, chociaż bardzo ładny i starannie zaprojektowany, nie dorównuje klimatem pustkowiom Kalifornii (F1, F2) czy pustyni Mojave (NT). Ale to już może być kwestia degustibusa.



Napisy są POTWORNIE zabugowane. Brakujące fragmenty dialogów, duble, brak napisów przy holotaśmach... masakra.

Bardzo fajnym pomysłem, przynajmniej na papierze, jest możliwość samodzielnej rozbudowy Sanctuary, czyli naszej bazy wypadowej. Momentami wygląda to kuriozalnie (jednym kliknięciem można wyburzyć cały dom). Problem polega na tym, że z takowej rozbudowy ABSOLUTNIE NIC nie wynika. Zero. Null. Nein. Niet.

W dalszym ciągu obecny jest system VATS, znany z F3 i F:NV. W skrócie - po wciśnięciu "V" gra przechodzi w tryb bullet time, a my możemy precyzyjnie wymierzyć w konkretną część ciała przeciwnika. Niestety, korzystanie z VATS w wypadku broni innych niż kontaktowa i na krótki dystans jest pozbawione sensu. Mając do dyspozycji laserowy muszkiet z celownikiem snajperskim mogłem bez problemu zdjąć "na oko" kryjącego się na wieży wrogiego strzelca. Korzystając z VATS moje szanse trafienia wynosiły... 16 procent.

Gra jest niestety zogniskowana na walce. Pierwsze Fallouty nie tylko można było przejść niemalże bez zabijania kogokolwiek, ale też był to preferowany sposób gry. Korzystanie z perswazji słownej dawało więcej doświadczenia i itemów niedostępnych w inny sposób, nie wspominając już o genialnych dialogach. W F4 broń jest w ciągłym użyciu, zaś questy to w 90% "idź do lokacji X, zabij wszystko co tam znajdziesz"; pod tym względem grze bliżej do Diablo albo Icewind Dale, niż do Planescape:Torment. Tragedia.

To może chociaż lokacje są ciekawe? Wszak w poprzednich częściach stały one na wysokim poziomie. Wrong! Podczas gry napotykamy dziesiątki budynków, jaskiń i schronień, owszem. Tylko co z tego, skoro za każdym razem ich eksploracja kończy się na "wejdź, zabij wszystko co się rusza, ukradnij to, co da się ukraść". Nawet w Krypcie nie da rady zrobić niczego ciekawszego - żadnych fabularnych zahaczek, prawie żadnych holotaśm, tylko hordy przeciwników. Czułem się, jakbym grał w Morrowinda, z jego milionem identycznych, nużących jaskini.



Muszę przyznać, że pierwsze kilka godzin gry jest całkiem przyjemne. Ratujemy mieszkańców Commonwealthu, rozbudowujemy ich osady, bawimy się w crafting, zwiedzamy Boston. Potem nagle czar zaczyna pryskać - łażenie w Power Armour (który zdobywamy w pierwszych momentach gry!) przestaje być tak fajne, crafting staje się ograniczony, zauważamy że lokacje są wtórne a z rozbudowy osad nie ma żadnych zysków. Dialogi ssą, fabuła... jest, i to wszystko, co mogę o niej powiedzieć. Jeżeli ktoś lubi TES, polubi też Fallout 4. Jeżeli ktoś lubi cRPG, niech się trzyma z daleka od tej abominacji.

Z pozytywów: jestem pod olbrzymim wrażeniem kreatora postaci. Dawno nie widziałem edytora pozwalającego z takim pietyzmem wybrać twarz protagonisty. Osobiście nie mam cierpliwości do długiej kreacji, ale znam osoby, które potrafią spędzić godzinę nad dopieszczaniem swojego awatara. Podejrzewam, że przy odrobinie starań można dość wiernie odwzorować dowolną twarz.

Pewnie gdybym był zawodowym recenzentem dałbym radę ukończyć tę grę. Może nawet nie wydłubałbym sobie przy tym oczu z nudów. Ale będąc tylko casualem stwierdziłem, że nie będę się męczyć. Fuck you, Bethesda. Za zarżnięcie jednej z legendarnych marek komputerowego erpegie. Fuck you.

1 komentarz:

  1. W punkt. Skończyłem, Bethesda wisi mi ponad 100 godzin życia, a w międzyczasie znalazłem tam chyba z trzy fajne questy. A jak trafiłem do Brotherhood od Steel to waliłem czołem w ścianę. Dla mnie to się nie broni nawet jako gra.

    OdpowiedzUsuń